Jak zapewnie wszystkim czytelnikom tego bloga wiadomo, w ubiegłą sobotę odbył się w Katowicach w klubie Inny Wymiar kolejny turniej gry Warheim. Z całego kraju ściągnęli wojownicy i wojowniczki aby stanąć razem w szranki. Zwycięzcę turnieju czekała sława, chwała i wszelkie zaszczyty. Przegranym jeno sromota i gorycz porażki. No, może jednak nie do końca... ale o tym później!
Nasza karoca wyruszyła ze stolicy Śląska ku Katowicom z samego rana :-) Po napojeniu koni oraz załogi niebieskiego bolidu skierowaliśmy się ku obwodnicy. Pierwszy pilot, czyli ja. Drugi pilot i radiooperator czyli Koyoth, oraz nawigator w nadprzesteni czyli Potsiat (przespał ostatnią godzinę, więc kiedy się obudził jego percepcja rzeczywistości musiała być zbliżona do tej, jaką odczuwają właśnie podróżnicy w nadprzestrzeni).
Po dojechaniu na ustalone miejsce nie było czasu na ceregiele. Przystąpiliśmy do zaciętej walki o podium i laury zwycięstwa. Tu nie było miejsca na uprzejmości. Krew lała się strumieniami, trup słał się gęsto, pot leciał z czoła, a kostki złowieszczo stukotały o blaty zapowiadając łaskę bądź przekleństwo zesłane przez bogów.
Ja i Potsiat skupiliśmy się na wojaczce, podczas gdy Koyoth został nadwornym fotografem imprezy. To jego zdjęcia będą ilustrować ten wpis!
Na początek przyszło mi się zmierzyć z prawdziwym Mistrzem Warheima, czyli Benkiem i jego Wampirami. Benek z chirurgiczną precyzją rozprawił się z moją bandą w try miga. Pióra latały na lewo i prawo (bo grałem kultystami Tzeentcha), a ukoronowaniem porażki był Killing Blow grave guarda, który po prostu zmiótł mojego Trolla Chaosu z mostu. Przegrać z tak godnym przeciwnikiem to jak wygrać!
Hmmm... lekko nie będzie.
Jeżeli ustawię szefa bandy koło frugo, to może będzie mieć jakieś bonusy do czarowania.
No jaką by miarką nie mierzyć - nie dojdą.
Ostre starcie na moście.
Jak to mój troll nie żyje?
Kolejna bitwa to było ostre starcie z Bahiorem i jego krasnoludzką ekipą. Każden jeden krasnolud biegł na mnie z runą ognia, która układała się w napis "ch... ci da ta regeneracja na trollu" lub w coś co przypominało "200zk psu w d**ę".
Na moje szczęście, a nieszczęście Bahiora na moją korzyść zadziałały w tym scenariuszu krótkie nóżki brodatych pokurczów. Moja banda pierwsza dopadła do trolla, który pilnował mostu i udało mi się go ukatrupić zanim bahiorowe krasnale zdążyły powiedzieć "to gdzie ten most?".
Podczas kolejnej bitwy Wertex pokazał mi jak w kilku rzutach zakończyć rozgrywkę. Przekleństwo Tzeentcha usmażyło mu w drugiej rundzie połowę bandy i zaprzęg. Ja mogłem tylko z tępym wzrokiem przyglądać się pandemonium jakie rozpętał mój przeciwnik. Pozostało tylko podliczyć expy po tym jak zdecydował się zroutować w kolejnej turze.
Z Trawusem grałem już przy okazji poprzedniego turnieju, więc wiedziałem że trafiłem na nie lada przeciwnika. Pozostało złożyć w ofierze jakiegoś gołębia, aby kupić sobie przychylność Pana Losu, bo mając naprzeciw siebie dwukrotnie liczniejszego przeciwnika nie wyglądało to zbyt różowo.
O tak ich ustawię. Tego nie przewidział!
Jak to wszyscy giną? Czy to jest gdzieś tutaj w zasadach?
Ostatnia gra, to był morderczy maraton ze Szczerym i z muzyczką z Benny Hilla, która wesoło przygrywała mojej bandzie w tle. Zabawa w kotka i myszkę skończyła się dla mnie szczęśliwym remisem, choć było bardzo, bardzo, baaaaardzo blisko do totalnej anihilacji mojej bandy :-)
Na zdjęciu poniżej Areo ewidentnie pełen uznania dla mojego taktycznego geniuszu. Ten manewr musi się udać!
Przestań rycerzu! Ten miecz mnie łaskocze!
Na koniec fotka grupowa w najbardziej zacnym gronie w tej części wszechświata!
Jeżeli ktoś z turnieju na turniej awansuje z ostatniego miejsca na miejsce piętnaste to uścisk dłoni organizatora jest nieunikniony! Dla niewtajemniczonych - w tym turnieju każdy wygrywa! Każdy uczestnik wrócił do siebie z worem pełnym dobra wszelakiego!
Nie wiem co chłopaki popijali podczas gdy my walczyliśmy na śmierć i życie, ale w efekcie tego mój pojazd został omyłkowo uznany za wart nagrody. Omyłkowo czy nie, nagrodę przyjąłem z honorami i zaszczytem!
I nagle zrobiło się bardzo późno i wszyscy musieli ruszać w drogę. Szczególnie przyjezdni z innych miast tacy jak my. Czekały nas trudy podróży w złowieszczej mgle, która zdawała się być czymś więcej niż zwykłą anomalią pogodową. Myślę, że to mogła to być manifestacja bogów chaosu, bo dało się słyszeć w oddali mroczny śmiech...
Turniej był udany tak jak i poprzedni, za co należą się brawa, zaszczyty i dożywotnia sława dla Quidamcorvusa i ekipy z Katowic, bez których tak zacna impreza nie stałaby się moim udziałem.
Kto nie był niech trzykrotnie bije się w pierś na znak skruchy oraz niech szykuje już bandę na kolejną imprezę spod znaku Warheima. Katowickie turnieje są tu ewenementem na skalę światową, bo dzięki ich uczestnikom rogrywka jest zarówno wyzwaniem dla każdego gracza jak i świetną zabawą w miłej i przyjaznej atmosferze.
Do następnego!