Obszerniejsza relacja z gry znajduje się już na blogu Mirka, ja dorzucę tylko swoje trzy grosze.
Zagraliśmy cztery razy, za każdym w nieco innym składzie. Gra była bardzo sroga, głównie przez moje niekończące się jedynki w Power Phase i idącymi za tym Unexpected Eventami. Bardzo często drużyna kończyła zapędzona w kozi róg przez przeważające siły wroga. Raz zawalił się strop grzebiąc połowę drużyny i zmuszając resztę do opuszczenia lochu. Raz opuściła się brona (portcullis) odcinając lidera z latarnią od swoich kompanów. Było krwawo, trudno i jednym słowem fajnie. Okazjonalne wizyty w wioskach wcale nie poprawiały sytuacji gdyż wiązały się często z napaściami, kradzieżami i innymi nieprzyjemnościami będącymi chlebem powszednim każdego człowieka (i nie-człowieka) żyjącego w Starym Świecie.
Mimo przeciwności (a może i w ich wyniku) humory dopisywały, a cała akcja z pewnością zostanie powtórzona w przyszłości.
Nie przeczuwający tego co nadejdzie dzielni awanturnicy wkraczają do podziemi.
Elf, Barbarzyńca, Czarodziej i Krasnolud muszą stawić czoła pierwszemu wrogowi - wielkim szczurom!
Kolejna komnata to już atak orków.
Do których chwilę później dołączają skaveni!
Finalna komnata, w której pojawia się minotaur (proxowany przez nurglowego heralda, bo nie wziąłem tych właściwych z domu). Prócz niego rzecz jasna jest cała zgraja skavenów i wielkich szczurów.
Ostatecznie tego przeciwnika udało się pokonać. Dziwnym trafem robiłem zdjęcia wyłącznie podczas tej jednej jedynej udanej przygody :-)