25.11.2013

Ucieczka Eisensteina

Każdy ma swoje przyzwyczajenia, wypaczenia i natręctwa (lub inne emanacje wpływu chaosu). Jednym z wielu moich jest fakt, że każdą gazetę czy magazyn zaczynam czytać od końca - zawsze.

Nie powinno więc nikogo zdziwić, że przeczytawszy piątą książkę z cyklu Herezji Horusa przeszedłem do czwartej :-)



Konsumpcję książki zacząłem jednak od początku (czytanie od końca powieści byłoby już ewidentną oznaką całkowitej herezji). Świetnym pomysłem w całej serii jest lista Dramatis Personae zamieszczona na początku, która pozwala czytelnikowi poznać mniej więcej o kim będzie opowieść. Ucieczka Eisensteina oprócz sztandarowych postaci występujących w całym cyklu przedstawia losy Gwardii Śmierci wraz z ich prymarchą Mortarionem. W książce pojawiają się też Imperialne Pięści (jak na "dobrych marines" wcale nie tacy mili) oraz Milczące Siostry czyli wersja alfa Adeptas Sororitas ;-)

Ogólnie jest grubo. Główny bohater znowu jest bedmaderfakierem i rzeźnikiem, a zarazem dowódcą jednej z mniej ważnych kompanii w legionie Adeptus Astartes, który jest na ostatniej prostej drogi ku herezji. Ciekawym smaczkiem jest pojawianie się postaci oraz wzmianki o wydarzeniach opisanych w pozostałych książkach serii.

I znów podobnie jak w Fulgrimie mamy opisane losy Marines, którzy przeszli na ciemną stronę Immaterium oraz mechanizmy jakie za tym stały. Bogowie Chaosu nie są tępi i do każdego potrafią dotrzeć inną drogą.
A mówiąc o tym. Każdy entuzjasta Warhammerowego uniwersum od czasu do czasu zadaje sobie pytanie: "Jak można zostać wyznawcą Nurgla?" W końcu Khorn daje krzepę w łapach, adrenalinę i zwycięstwo. Tzeentch daje rewelacyjne możliwości poszukiwaczom potęgi i wiedzy. Slaanesh zaspokoi potrzeby tych, których potrzeby nie są specjalnie oryginalne, ale Nurgiel? Zamieni Cię co najwyżej w kupę śmierdzącego łajna wokół którego latają muchy.

I właśnie na to pytanie stara się odpowiedzieć autor Ucieczki Eisensteina. Czy jest to odpowiedź satysfakcjonująca? O tym przekona się każdy kto przeczyta książkę.

Dla mnie jest. Co więcej uważam Eisensteina za jeszcze ciekawszą pozycję od Fulgrima! Jednym słowem - gorąco polecam!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz