Mimo wszystko postanowiłem wypróbować jak nowe rozwiązania sprawdzą się w moim arsenale malarskim. Na pierwszy ogień poszedł Typhus Corrosion.
Według opisu producenta jest to farba dedykowana do robienia oleistych zacieków na pojazdach.
Parafrazując klasykę z górnej półki amerykańskiej kinematografii: I put it's name to the test.
Pierwszy kontakt z farbką jest pozytywny. Cieknie jak trzeba i dobrze wnika w szpary. Po wyschnięciu przyjmuje barwę bardzo ciemnego brudnego brązu (mniej lub bardziej w stylu starego devlan mud). Dodatkowym efektem są malutkie grudki, które widoczne są na zdjęciach.
I teraz sposoby są dwa.
1. Można zostawić jak jest, wygląda to wtedy jak stary zeschnięty olej, który wyciekł sobie kiedyś z silnika lub innych istotnych części pojazdu. (Efekt widać w okolicach czaszki pomiędzy wyrzutnią granatów a gąsienicą na zdjęciu powyżej).
2. Drybrush. Jeśli użyjemy pomarańczy i brązów - wyjdzie fajna rdza. Jeśli brązów i żółci wyjdzie błocko.
(widać to na gąsienicach i w dolnej części pojazdu).
Ocenę efektów w moim wydaniu pozostawiam szanownym czytaczom tego posta.
W mojej własnej opinii farbka jest jak najbardziej OK i na stałe zagości u mnie w palecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz