Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marudzenie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Marudzenie. Pokaż wszystkie posty

16.03.2018

Wargaming - czyli jak zostałem "casualem"

Dawno nie było u mnie słowa pisanego w większym zagęszczeniu wobec czego postanowiłem to nieco nadrobić. Od dawna nosiło mnie, aby zmierzyć się z fetyszem grania turniejowego w bitewniaki, ale potrzebowałem na spokojnie uporządkować swoje przemyślenia nim przystąpię do ich przelewania na ekran monitora.

Pytanie jakie mnie od dawna nurtuje brzmi: "Dlaczego w Polsce jest tak silny fetysz grania turniejowego?". Co to znaczy? Znaczy to mniej więcej tyle, że jak tylko pojawia się u nas jakiś nowy bitewniak i kilka osób zagra w niego więcej niż raz momentalnie pojawia się przemożna potrzeba zorganizowania turnieju. No bo przecież nie ma mowy o graniu bez turniejowania. Turniejowanie jest najwyższą formą bitewniakowej interakcji i do tego powinniśmy wszyscy dążyć. 

Bardzo długo nie mogłem zrozumieć z czego to wynika. Gry bitewne są z reguły jedną z najmniej nadającej się do gry turniejowo-rywalizacyjnej formy rozrywki. O wiele lepsze są w tej roli karcianki czy planszówki, nie tylko ze względu na balans, ale też często ze względu na to, że reguły w bitewniakach są dość luźne w interpretacji i wymagają takiego właśnie podejścia do gry. A rywalizacja nigdy w tym nie sprzyja.

Odpowiedź jaką mam sam dla siebie jest prosta - spuścizna bloku wschodniego. Jeżeli cofniemy się w czasie do lat 80 i początku lat 90, jedyną znaną formą rozrywki było wędkowanie, picie wódki z kolegami i oglądanie sportu w telewizji. Okazjonalnie - czytanie książek czy oglądanie filmów na VHS (jeśli ktoś już miał). Szczytem towarzyskiej formy interakcji międzyludzkiej była gra w remika, tysiąca, ewentualnie w brydża, ale to już mówimy o rozrywkach dla elity. I nagle ni z gruszki ni z pietruszki pojawiły się ludziki. Przyszły do nas z zachodu, ale nie tak jak gry wideo - z pięcioletnim opóźnieniem. Przyszły do nas z opóźnieniem 10-20 letnim. Przyszły razem z falą popularności fantasy. Reakcja większości społeczeństwa mogła być tylko jedna - brak zrozumienia i próba mapowania novum na znane pojęcia. A te były dość jednoznaczne - zabaweczki i bajki dla dzieci. No i w tym momencie sprawa była indywidualna u każdego hobbisty: czy mam wysrane na społeczną akceptację i dobrze mi z tym co mam, czy jednak będę próbował pogodzić ze sobą dwa różne światy. Naturalną linią obrony w tym momencie była próba przekonania otoczenia do tego, że jednak moje hobby to poważna sprawa. Z jednej strony modelarsko, gdzie dużo łatwiej wytłumaczyć się z malowania historycznych pojazdów niż na przykład krasnoludka czy trolla. Z drugiej, trzeba było pozbawić bitewniaki atrybutów zabawy (jako infantylnego tracenia czasu na coś, z czego powinno się dawno temu wyrosnąć). Aby to uzyskać najprościej było wprowadzić pojęcia rywalizacji, gry, strategii, turniejów. Wszystko to, co jest potrzebne do tego, aby hobby nie kojarzyło się z zabawą plastikowymi żołnierzykami a stało się skomplikowaną rozgrywką pomiędzy dwoma geniuszami strategii. W każdym razie w oczach osób postronnych. 

W takim właśnie klimacie rozwijały się bitewniaki przez dobre dwie dekady. Dzisiaj sytuacja jest zupełnie inna. Mamy wszechobecne gry planszowe, które przebiły się do mainstreamu w Polsce, która już nie jest w żaden sposób zapóźniona w stosunku do zachodnich nowinek. Mało tego, staliśmy się częścią tego zachodu, a momentami sami go napędzamy. Gry typu roleplaying nikogo już nie dziwią, nawet starych pierników, a wargaming dociera do ludzi nie związanych z hobby poprzez samą popkulturę (ostatnio podczas rozmowy o pracę, kiedy opisywałem swoje hobby usłyszałem - aaa, ludziki! jak Frank Underwood!). Ewidentnie sytuacja przeciętnego figurkowca jest dziś na gruncie towarzyskim nieporównywalnie łatwiejsza. Nie musimy się kryć, udawać, ani udowadniać. Nasze hobby jest tak samo poważne jak każde inne i ma zupełnie inny poziom powszechnej akceptacji niż kiedyś.

Ten klimat sprawia, że powoli przebija się u nas alternatywne podejście do bitewniaków. Jakie to jest podejście? Od zawsze znałem masę osób, którą pasjonowało czytanie fluffu, kupowanie white dwarfów dla zdjęć figurek, zbieranie figurek, malowanie. Grać nie chcieli. Nie wiedzieli jak w to się gra, a żeby się dowiedzieć odwiedzali najbliższy klub i widzieli wykłócających się o zasady, nie domytych "kuców" z niepomalowanymi (a często i nie sklejonymi) armiami pochylonych nad wątpliwej urody stołami zastawionymi tonami książek z zasadami, faqami i klaryfikacjami. Tak, już słyszę te oburzone głosy, że "u nas tak nie było". To nie ma żadnego znaczenia czy było u Ciebie albo u Ciebie. Faktem jest, że taki był obraz "środowiska grającego" czy by sobie tego życzyło czy nie.
Naturalnie, większość takich obserwatorów kończyła interakcję z graczami na tym etapie i nigdy nie wyszła dalej, aby odkryć fakt, że niektórzy turniejowcy to też zaangażowani hobbyści, a ich rywalizacja nigdy nie sięga tak daleko aby psuć frajdę z gry współgraczom. I właśnie tacy gracze wychodzą powoli na światło dzienne w naszej lokalnej społeczności. Wargamingowcy, którzy lubią w tym hobby to, co stanowi jego pierwotną definicję, a nie jej wypaczoną przez realia post-socrealistycznej rzeczywistości formę kamuflowania swoich kluczowych atrybutów. A atrybuty te to świetna zabawa we wspólnym gronie, nastawiona na odgrywanie scenariuszy (historycznych, książkowych, fluffowych), malowanie i przygotowywanie pięknych armii i terenów i wielogodzinne dyskusje na tematy okołohobbystyczne. Tak właśnie wyglądał stary dobry wargaming. Wargaming znany od pokoleń na zachodzie. Wargaming do którego nawiązywało hasło/pojęcie "Oldhammer" - stworzone w odpowiedzi na komercjalizację Warhammerów i próbę zrobienia z nich gier rywalizacyjnych przez nowych właścicieli Games Workshopu. Szczytem paradoksu jest dla mnie próba użycia tego pojęcia przez niektóre środowiska w Polsce do opisu turniejowego grania w nie-oldhammerowe edycje Warhammera, nie mówiąc już o nazywaniu oldhammerem grania w The Ninth Age (gry której naczelny priorytet to balans). Stare, nie skomercjalizowane edycje Warhammera Fantasy (1-3) stawiały nacisk nie na układanie wymaksowanych rozpisek a na tworzenie klimatycznych armii. Nie na granie w pitched battle, a wykręcone scenariusze, często prowadzone przez Mistrzów Gry! Takiego ducha miał też Age Of Sigmar w momencie kiedy wychodził. Ducha jakiego starał się przenieść jego autor - Jervis Johnson, stary wyga, który od lat próbował promować granie "oldhammerowe". Niestety nacisk "planszówkowej" części społeczności, która jest obecnie w większości spowodował częściowe porzucenie tej idei na rzecz "balansowania" armii. Na szczęście narrative play jeszcze nie umarł, a nawet dostał świetny dodatek w postaci kampanii Malign Portents.

Reasumując. Turniejowe granie na zachodzie pojawiło się na skutek stopniowej causalizacji wargamingu i próby dotarcia z nim pod strzechy przez duże firmy. Na skutek powolnej planszówkozacji bitewniaków. U nas pojawiła się od razu turniejowa forma wargamingu, bez bagażu dziesiątek lat typowo zorientowanego na hobby-aspect wargamingu. Ta "casualowa" forma wchodzi teraz zupełnie tylnymi drzwiami i w odwrotnej kolejności.

Pytanie jakie pozostaje, to czy tradycyjny wargaming ma jeszcze miejsce bytu w dzisiejszych czasach. W czasach millennialsów, pokolenia X, ludzi nastawionych na łatwą i szybką rozgrywkę. Najchętniej z użyciem pre-painted models. Z zasadami, turniejami, rywalizacją, bo do tego prowadzi komercjalizacja bitewniaków i próby pozyskania nowych klientów. Jak pokazuje praktyka da się pogodzić te dwa światy. Świetnie robi to Warmachine, X-wing, a ostatnio do grona dołączył też Shadespire. I to bardzo dobrze. Bitewniaki to pojemne hobby i każdy powinien znaleźć tu swoje miejsce. Szczególnie jeśli potencjalnie wprowadzi go to w świat oldhammerowego wargamingu. Czego Wam i sobie życzę.



9.01.2018

10 Najgorszych produktów GW roku 2017 (wg Maniexite)

Skoro powiedziało się a, trzeba powiedzieć b. Wychwalałem już moje ulubione produkty Games Workshop, pora na łyżkę dziegdziu. Rzecz jasna nie mogę się wypowiedzieć uniwersalnie o tym, że produkt był zły nie mając danych sprzedażowych ani nawet nie znając strategii releasów. Mogę się co najwyżej wypowiedzieć o przydatności danego produktu DLA MNIE. I to właśnie zrobię, mimo że jestem w stu procentach przekonany o tym, że niektóre z wymienionych pozycji mogą być dla kogoś innego bardzo udane. I to jest właśnie piękne w tym hobby. Coś odrzucone przez jednego może zostać pokochane przez kogoś innego. W końcu co człowiek to preferencje, indywidualna wrażliwość i postrzeganie estetyki.

Zatem przejdźmy od słów do słów.

10. Necromunda

Wiem, że to pozycja wywoła naprawdę sporo kontrowersji i dobrze. Pozwolę sobie powiedzieć co z mojej perspektywy jest nie tak z tym releasem, choć może jednak zacznę od plusów.

+ Bardzo dobre zasady, znacznie ulepszony Shadow War
+ Bardzo ładne kafle i markery
+ Śliczne figurki

No dobra, skoro najważeniejsze rzeczy się zgadzają to w czym problem? Ano w tym, że Necromunda wyszła w najgorszym możliwym momencie. Jak to? Po pierwsze, miała już konkurencję w postaci Shadow Wara. Tytuł ten w zamiarze miał najprawdopodobniej być tylko pretekstem do wypuszczenia terenów i zutylizowania nadmiarowych zestawów z orkami i scoutami (podobnie jak planszówka Lost Patrol). Jednakże wskutek tego, że dało się w niego grać praktycznie każdą frakcją z 40k zainteresowanie nim przerosło oczekiwania GW. W związku z tym nawet musieli na szybkiego sklecić podręcznik w wersji stand-alone.

Kolejną kłodą pod nogi był Shadespire. Kolejny planszowy skirmish, wydany miesiąc wcześniej. Co z tego że fantasy a nie 40k? Wbrew pozorom sporo ludzi lubi jedno i drugie.

Ostatnim problemem Necromundy jest moim zdaniem format w jakim została wydana. Do jej planszowej wersji potrzebna jest wyłącznie podstawka. Zaś do pełnej wersji 3D potrzebny Shadow War (tereny), podstawka do Necromundy ORAZ podręcznik kampanijny. To spory próg wejścia szczególnie w porównaniu z Shadow Warem gdzie na dobrą sprawę wystarczą posiadane figurki, kostki i znaczniki oraz pojedyncza książka (w dodatku w bardzo dobrej cenie). Kolejnym czynnikiem odstraszającym jest wydanie na początek tylko dwóch band, gdzie ludzie z góry wiedzą kim chcieliby zagrać i będą czekać miesiącami albo latami na swoją upatrzoną frakcję.



9. Stormcast Eternal Vanguard Hunters

Jak zrobić lekką piechotę we frakcji złożonej z samej ciężkiej piechoty? Dołożyć im płaszczyki... Niech te słowa wystarczą, bo modele te nie zasługują na ani słowo więcej.


8. Primaris Marines Veteran Sergeant

Nie, nie mam nic przeciwko Primarisom. Są znacznie bardziej udaną linią od Stormcastów (w każdym razie według mnie). Problem z tym ludzikiem jest taki, że jest limitowany, kosztuje worek cebulionów a.... w zasadzie nie różni się niemal niczym od każdego sierżanta z podstawki. To ma być limitowana figurka? Wygląda jakby ktoś wziął model 3d primarisa, ułożył mu inaczej rączki, dołożył miecz i purity seal i.... poszło! Dwója z minusem za nieodrobienie pracy domowej w sposób należyty!

 7. Typhus
Ten ludzik ma kilka plusów. Wygląda jak Typhus, ma fajną zbroję, ma genialne nurglingi ale.... No właśnie. Całość efektu psuje "ale" w postaci głupiej pozy, która moim zdaniem rujnuje tę figurkę! Stary Typhus jest zdecydowanie lepszy. Nawet Lord z podstawki do Dark Imperium jest o niebo lepszy (i groźniejszy)

6. Vanguard Raptors

Ten sam problem co z Vanguard Hunters plus do tego mamy debilnie wyglądające arbalesty. Sytuację ratują nieco ptaki, ale nie na tyle, żeby figurki te mogły wymiksować się z tej listy.

5. Lord Celestant / Krzysztof Cugowski
Nie dość, że kolejny stormcast, kolejny celestant, to jeszcze z twarzą znanego polskiego wokalisty. Nie żebym coś miał do Budki Suflera, ale panu Krzysztofowi sugeruję rozważenie wyciągnięcia trochę kabony od GW na drodze sądowej ;-)


4. Age of Sigmar Skirmish


Żeby nie było. Uważam że sam skirmish dla AoS był potrzebny od dłuższego czasu. Z resztą ludzie sami stworzyli ich co najmniej kilka. Sęk w tym, że ten od GW nie jest w niczym lepszy od fanowskich a w dodatku ma spore problemy z balansem frakcji. Do luźnej gry jest właściwie OK, w dodatku jego cena jest wyjątkowo dobra, ale jednak osobiście spodziewałem się czegoś znacznie, znacznie lepszego i bardziej dopracowanego.

3. Triumvirate of Ynnead

Po pierwszym, bardzo udanym triumwiracie, z którego zakupiłem Belisariusa i inkwizytorkę przyszła kolej na następną paczkę na której naprawdę srogo się zawiodłem. Główny model, czyli jakiś tam bożek eldarski to zupełnie nie moja estetyka, w dodatku zupełnie nie mam pomysłów na to żeby przerobić go na cokolwiek dla mnie użytecznego. Dalej mamy eldarską matronę ze zwierzaczkiem. Ani matrona nie jest specjalnie urodziwa ani zwierzaczek pociągający. Całość ratuje dark eldar w czerwonej zbroi, ale jest on co najwyżej poprawny i nie robi na mnie efektu wow. Z tego co napisałem może wynikać, że po prostu nie lubię Eldarów, ale to nie prawda! Jest sporo eldarskich modeli które naprawdę szanuję, jednak ten zestaw zupełnie do mnie nie przemówił.


2. Index Orks

Nie chodzi mi o cały indeks a wyłącznie o jego orkową część. Jak można było tak zaniedbać najfajniejszą frakcję w czterdziestce? Orki zostały mocno osłabione i realnie nie mają większych szans z mocnymi buildami innych armii. Tak, wiem, w poprzednich edycjach też nie miały łatwo, ale do tego miała służyć 8-mka żeby to naprawić! Gra orkami jest mocno losowa, liczba przydatnych jednostek jest niewielka, a cała reszta ich jest zbyt droga punktowo. W dodatku Chapter Approved przy wielu rozsądnych aktualizacjach punktowych dla innych frakcji oraskom w niczym nie pomógł, jedynie podwyższył koszty jedynych grywalnych jednostek :-) Jednak nadzieja dla zielonych nie jest stracona, pełnoprawny kodeks jest w drodze i może jeszcze sporo namieszać!

1. Warhammer Quest - Shadows over Hammerhall

Jako wieloletni fan Warhammera Questa na tym produkcie zawiodłem się najmocniej! Silver Tower miał swoje minusy, ale jako gra się bronił, potrzebował dopracowania paru elementów takich jak lepsze kafle albo opcja grania z mistrzem gry. SoH wprowadził te zmiany, ale nie w taki sposób aby wyszły one grze na lepsze. Kafle mimo że prezentują się nieco lepiej niż te z Silver Tower są daleko w tyle za oryginalnymi ze starego questa. Sama rozgrywka nie została na tyle poprawiona aby uzasadniać zakup kolejnej gry. A teraz najgorszy grzech. Ten tytuł nie zawiera ani jednego nowego ludzika, gdzie ST miał wyłącznie nowe wzory ludków. SoH jest podręcznikowym przykładem na to, jak nie należało kontynuować linii Warhammera Questa. Mały dodatek pozwalający na kontynuację oryginalnej kampanii w jakimś nowym settingu byłby o niebo lepszy.

Macie jakieś swoje własne typy na najgorszy produkt GW tego roku? Uważacie, że byłem za bardzo surowy w ocenie tych, które wymieniłem? Zapraszam do komentowania.

5.01.2018

Klęska urodzaju

Ostatni rok w wydaniu figurkowego Giganta z Nottingham był wyjątkowo obfity w różne dobra. Pojawiły się trzy nowe armie do Age of Sigmar:
- Tzeentch
- Kharadron Overlords
- Nurgle (który właśnie wychodzi)

Oraz kilka książek:
- Generals Handbook 2017
- AoS Skirmish
- AoS Path to glory

Dalej była nowa edycja Warhammera 40k, po której wyszło chyba około 10 codexów armijnych. Oraz cała masa nowych ludków do Death Guardów i Primaris Space Marines, a na koniec wisienka na torcie czyli chapter approved i cała masa faqów i aktualizacji zasad i kosztów punktowych.

Z perspektywy czasu jest to ewenement jeśli chodzi o agresywność w wypuszczaniu nowych produktów. A to tylko wierzchołek góry lodowej, bo oprócz swoich okrętów flagowych Games Workshop zainwestowało także w pomniejsze tytuły.

- Gangs of Commorragh, czyli planszówko skirmish nawiązujący do starego Arena of Blood
- Warhammer Quest, Hammerhall, czyli re-iteracja Silver Tower w nowej lokacji z wymaganym tym razem mistrzem gry
- Shadow War, czyli pełnoprawny skirmish w realiach czterdziestki pozwalający na rozwój bandy i opierający się w całości na zasadach starej Necromundy, w dodatku dostał też masę przepięknych dedykowanych terenów w wysokiej jakości plastiku
- Shadespire, czyli planszówko-skirmish w realiach Age of Sigmar
- Necromunda, czyli Shadow War, z unowocześnionymi zasadami i bandami z oryginalnej Necromundy zamiast frakcji z czystej czterdziestki


Dla każdego coś miłego, na brak zainteresowania konsumentem przez GW chyba nie ma co narzekać, prawda?



No ale, pojawia się w tym momencie pewien zgrzyt. Cofnijmy się trochę w czasie do początku roku i prześledźmy bieg wydarzeń z perspektywy hobbysty-maniaka takiego jak ja.

Jest styczeń i zaczyna się mocny release tzeentchowy. W związku z tym muszę odpuścić Gangs of Commorragh, którego normalnie chyba bym nie odpuścił (i nie odpuściłem, ale o tym potem). Cała kasa idzie w ludziki do Tzeentcha, bo jestem jeszcze zhajpowany Silver Towerem, którego mam chęć rozbudować do pełnoprawnej armii aosowej. Kupuję pudło akolitów, kupuję horrory, kupuję wielkiego ptaka, kupuję tzaangory na dyskach i szamana, sklejam, maluję, dokupuję trochę tzaangorów na piechotę. Armia rośnie w siłę, kupuję książkę armijną, gram dwie bitwy, decyduję się pomalować starych chaos warriorów w barwy tzeentcha - jest generalnie super, choć powoli męczę się niebieskimi kolorkami.

W międzyczasie pojawia się Warhammer Quest. Trochę szkoda, że standalone nie dodatek, trochę szkoda że nie ma ani jednego nowego ludzika, po prostu wydrukowali nowe kafle i wsadzili nieco istniejących ludków. Wolałbym pełnoprawny dodatek do Silver Tower, w pełni kompatybilny. Odpuszczam kupno (choć nie do końca, bo udaje mi się wyłowić na allegro całość pudła minus ludziki za jakieś śmieszne cebuliony).

No ale czas idzie do przodu, pojawiają się Kharadrony. Przepiękna armia. Na steampunkowe krasnoludy czekałem całe życie, to jak mam ich odpuścić? Są plany na wielką armię. Ostatecznie zaczynam od książki, pudła piechoty, średniego statku i admirała. Jest co malować. Zaczyna się sklejanie, malowanie i... Games Workshop wypuszcza niemal w tym samym momencie Shadow Wara. No kurde, shadow war to tak naprawdę necromunda. Można grać małą liczbą ludzików! Każda armia z czterdziechy. I jeszcze te piękne tereny. Jak tu odpuścić? 

Kharadrony dołączają do niedokończonej armii Tzeentcha i ustępują miejsca bandom do Shadow Wara. Domalowuję mechanicusy (a przy okazji dokupuję start collectinga), konwertuję sobie bandę inkwizycji, robię bandę Necronów, Space Marines, Orasków ... gramy. Nawet sporo razy, więcej niż w AoS od początku roku. Jest fajnie, nawet bardzo fajnie i co? GW wypuszcza nową, odchudzoną edycję czterdziestki. Taką zsigmaryzowaną. Taką na jaką czekałem od lat. 

I co? I jest dobrze, niczego nie muszę kupować, bo przecież mam masę ludzików do 40k, którymi nigdy nie grałem. Więc Shadow Warowe bandy zostają rozbudowywane. Domalowuję trochę pojazdów, dokupuję trochę ludzików. Wychodzi wreszcie starter do 40k. Przepiękny. Jest to najlepiej wykonany starter chyba w całej historii GW. Cudowne modele DeathGuardów, świetni Primaris Marines (w końcu Space Marines do których wyglądu nie mam zastrzeżeń!). No jak ja mogę to odpuścić? Oczywiście, że nie mogę. Kupuję starter. Po kilku tygodniach wewnętrznej walki z samym sobą decyduję się na pozbycie się DeathGuardu. To dobra decyzja, bo i tak mam milion armii którymi nie gram. No ale zaczyna się szał czterdziestki. Zasady są intuicyjne, szybkie, przyjemne. 40k 8th edition to gra napisana pode mnie. Jest grane i to sporo. Przy okazji postanawiam delikatnie rozbudować moich Dark Eldarów powiększając ich liczbę o upolowane pudło Gangs of Comorragh (co się odwlecze...).

Tzeentch gnije nie ruszony, Kharadroni jeszcze bardziej. Shadow War został żywcem pogrzebany przez fajniejszą "ósemkę". Na czterdziestkę naprawdę robi się moda i wszystkie okoliczne nerdy zaczynają grać i malować. Sielanka nie trwa długo bo wychodzi... Shadespire. Bardzo solidne zasady, świetna cena, genialne ludziki. Nerdy rzucają się, choć nie aż tak jak na 8-mkę. Zaczyna się malowanie, bo granie niepomalowanymi armiami z 3 ludzików to jest UBER wstyd. Wstyd też pomalować je na odwal się, więc mozolnie powstają bandy a tu jakby nigdy nic GW wypuszcza Necromundę...

I chyba w tym momencie zamanifestował się ostatecznie problem, który samo GW stworzyło swoją polityką wydawniczą. Z zaprzyjaźnionych nerdów Necromundy nie kupił NIKT. Nawet ja. Powtarzam sobie, że kupię gang Delaquów jak kiedyś wyjdzie...



Obraz jaki się rysuje z tej historii jest dość prosty. GW musi przestać wypuszczać nowości :-)
No, w każdym razie wyszło by chyba na lepsze gdyby mieli spójną wizję tego co wypuszczają i w jakiej kolejności, bo po tym roku odniosłem wrażenie, że mają tam kilka zespołów, które rywalizują między sobą i wzajemnie sobie podcinają skrzydła. Czyżby konkurencja dla GW była już na tak niskim poziomie, że sam Gigant z Nottingham musi być swoim własnym rywalem?

Dobra, ktoś może powiedzieć, że jestem psycholem, normalnych ludzi ten problem nie dotyczy, bo nie kupują wszystkiego co mu GW pod nos podstawi, sęk w tym, że nie tylko ja tak miałem, podobne przeświadczenie mieli ludzie z którymi rozmawiałem na ten temat.

Gdzie tkwi błąd? Pozwolę tutaj sobie wyrazić swoje własne zdanie. Zdanie z którym można oczywiście się zgodzić lub nie. Otóż największy problem GW według mnie to wypuszczanie produktów które są swoją własną konkurencją.

Silver Tower - Hammerhall, dwie bardzo podobne gry. Posiadanie jednej wyklucza według mnie potrzebę zakupu drugiej. Gdyby Hammerhall pozwalał na kontynuację kampanii z Silver Tower byłby znacznie lepszym produktem. Osobiście liczyłem bardziej na coś w rodzaju dodatków do starego Questa.

Gangs of Commorragh, Shadow War, Necromunda. Trzy skirmishe do 40k wydane w tym samym roku. Pomiędzy nimi powinny być nie miesiące, a lata. Każdy ma nieco inny smaczek, ale to dalej jest podobna forma zabawy.

Tzeentch i Kharadroni. Ha! Ktoś powie, że to dwie totalnie różne armie. To prawda, ale to też dwie zupełnie nowe armie (u Tzeentcha mam na myśli nie-demoniczną podfrakcję). Totalnie nowe armie powinny dawać więcej oddechu kolekcjonerom np w postaci jakichś repacków albo wznowień wypuszczonych w międzyczasie. Ewentualnie niewielkich wypustów do istniejących armii (Death!).

Wbrew pozorom sporo sensu mają książki i gry do Sigmara. Mamy tu Shadespire, który po ograniu może bardzo szybko stać się Skirmishem, który to w ramach domalowywania armii może płynnie przejść w Path to Glory, na koniec którego są już pełnoformatowe armie do Age of Sigmar. A jak wyjdzie nowa superfajna frakcja, to zaczynamy wszystko od początku, w dodatku możemy przerwać w dowolnym momencie, a potem nawet można grać mariażem kilku mini-armii bo przecież AoS jest na tyle elastyczny że nie ma z tym problemu. W każdym razie tak długo jak nie pomylimy Sigmara z grą turniejową :-)

Motorem napędowym do tego krótkiego ranta była kampania informacyjna Malign Portents, o której miałem napisać więcej, ale chyba nie warto. Kto o niej miał słyszeć - ten słyszał. Według mnie cały ten niewypał znowu wziął się z tego, że różne zespoły miały różne cele i mało że się nie zgrały ze sobą, to jeszcze pewnie poszła tam jakaś ostra rywalizacja. Uroki korpo. A tymczasem spokojnie wracam do malowania.... beastmenów :-)

7.06.2017

Marudzenie o marudach

Dawno nie było u mnie posta, w którym motywem przewodnim byłoby przynudzanie. Jako, że kilka rzeczy zaczęło mnie ostro wpieniać, postawiłem to przelać na papier. Wirtualny znaczy się.

Myślałem do niedawna, że najgorsze co mogło się w hobby zdarzyć to był hejt na Sigmara. Bezmyślnie wypluwane z siebie steki bzdur najczęściej przez kogoś kto w temacie miałby najmniej do powiedzenia rzuciły ponury cień na hobby, którego pokłosie odczuwamy do dziś.

Nieraz spotykam ludzi, którzy pytają mnie - słuchaj Ty lubisz Sigmara, nie? Bo zagrałbym, ale wszyscy mówią, że to beznadziejna gra, no i ten zabity Stary Świat... No i tu zazwyczaj zaczyna się omówienie przeze mnie całej sytuacji, od kwestii zmiany fluffu, po zasady, modele, politykę GW. Na koniec rozmowy ta sama osoba odchodzi z zupełnie innym obrazem rzeczywistości, a wystarczyło tylko kilka słów z kimś, kto się zna. Tak, znam się na mechanice Sigmara, jestem w stanie ją porównać z innymi grami. W tym z Warhammerem Fantasy (o którym jak wiecie mam nienajlepsze zdanie). I tu dochodzimy do meritum. Ludzi, którzy się znają i którzy merytorycznie mogą się wypowiedzieć na jakiś temat jest ograniczona liczba. Ich głos zaś ginie w morzu kału jaki wylewa się z ust krzykaczy, którzy powinni siedzieć cicho, jeśli się nie znają (wishful thinking). Dlaczego o tym mówię ponownie?

Ano właśnie dlatego że historia zatacza koło i znowu zaczął się shitstorm, tyle że teraz w związku z wyjściem nowej edycji 40k. Ileż to ja się nasłuchałem już o tym, że GW zniszczyło tę grę, że nowy fluff jest bez sensu, że nowa mechanika jest dla dzieci, że ... Nawet mi się nie chce tego powtarzać. Powiem tylko jedno and let that sink in... GÓWNO PRAWDA.

Tyle i aż tyle. Ósma edycja ma szansę być najlepszą edycją 40k. Kropka. GW naprawiło większość problemów siódemki, która była strasznie popsuta notabene. Serio, jeśli zobaczycie w internecie zdanie o treści typu "kończę z WH40k, bo teraz ta gra jest do dupy" to możecie od razu sobie wyrobić opinię o jego autorze.

No dobrze, ale zastanówmy się przez chwilę nad samym zjawiskiem. Masa ludzi wyrabia sobie negatywne zdanie o nowym produkcie zbyt pochopnie, a następnie rozprzestrzenia to na innych jak jakąś przedziwną zarazę, która działa destrukcyjnie na hobby. To jest jak wirus, albo rak. Taki wszechobecny negatywizm to obecnie chyba najbardziej szkodliwe zjawisko wargamingu. I odnosi się nie tylko do aktualizacji zasad. To samo tyczy się modeli. Jeszcze nie widziałem nowego release'a modeli od jakiegokolwiek producenta, który by się nie spotkał z negatywnym podejściem zanim ktoś w ogóle weźmie nowe modele do ręki. Te ludki do fantasy wyglądają jak z czterdziestki, te ludki do czterdziestki wyglądają jak z fantasy. No i koronny argument. Stare modele były lepsze. Serio? Naprawdę? Siedzę w tym hobby od dwudziestu lat. Mam oczy, zmysł estetyki i obiektywnie rzecz biorąc figurki przeszły rewolucję. Nowe wzory są nieporównywalnie lepsze od starych. Technologicznie, koncepcyjnie, pod każdym możliwym względem. Jedyne co mają stare modele to urok dawnych czasów. Tyle i aż tyle. Owszem, uwielbiam stare baryłkowate krasnale, ale przenigdy nie zaryzykuję stwierdzenia, że są lepsze od nowych. Bo nie są. Co najwyżej pozwalają mi poczuć się przez chwilę jakbym miał 20 lat mniej, ale jest to super-subiektywne. Nowym, młodym graczom ten argument lata koło nie powiem czego, a jedyne co słyszą nowi, młodzi gracze od starych stetryczałych ramoli to... łeee obecne ludki są do dupska, stare to były super! I potem łazi taki szesnastolatek i powtarza to samo, bo chce się wkupić w łaski starszego od siebie towarzystwa. Tylko że nie wie jeszcze o tym (z racji wieku), że stary nie koniecznie oznacza mądrzejszy. Już kilka razy krew mnie zalała jak usłyszałem od gości, którzy jeszcze średniej szkoły nie skończyli, że teraz to już nie to samo, że stare modele były lepsze. No dobrze - pytam - które stare? No... oldhammerowe! Z ósmej edycji WFB! No po prostu dramat, ale winę za to nie ponoszą Ci młodzi ludzie, tylko Wy, stare, wiecznie niezadowolone, marudzące dziady i tetryki. Zasiewacie ducha negatywizmu, który rozlewa się jak rak. A potem trzeba tłumaczyć, pokazywać, porównywać. Nasrać na trawnik jest łatwo, o wiele trudniej to potem po kimś posprzątać.

Reasumując. Mam dość negatywizmu i marudzenia. Świat jest jedną wielką spierdoliną, a hobby to jest coś co pozwala się od niej oderwać, więc do cholery cieszmy się nim. Cieszmy, a nie zasmradzajmy i zatruwajmy. Obecnie jeśli chcesz być cool w środowisku powinieneś zacząć rozmowę od skrytykowania czegoś. Ale beznadziejne te nowe krasnale, to zupełnie nie to co było. Nowa edycja? Do dupy, nie będę mógł używać mojej przegiętej rozpiski. A w ogóle to GW to złodzieje i liczy się dla nich tylko kasa. Serio, mam już tego ostro dość i zapowiadam radykalną walkę z takim nastawieniem. Cieszmy się tym hobby do jasnej anielki, nastrajajmy pozytywnie, motywujmy do malowania, chwalmy nawzajem postępy. Mniej cebuli, januszowania i wszechobecnej depresji. Są nowe ludki i mi się podobają. Jeśli Tobie się nie podobają - zachowaj to zdanie dla siebie, jeśli nikt Cię o to nie pyta. Jeśli przychodzi kolega i się chwali nowym samochodem, to wypada go skomplementować, nawet jeśli nie lubisz skody, albo uważasz że passatami jeżdżą tylko debile. Więcej k***a serdeczności, pozytywnego nastawienia i optymizmu. Naprawdę, dzięki temu wszystkim będzie się lepiej żyło. Wypełnijmy wargaming pozytywnym nastawieniem i zakopmy starych (i młodych) marudów tam gdzie ich miejsce.

12.02.2017

Age of Sigmar - minął kolejny rok

Od premiery Age Of Sigmar minęło 1.5 roku. Rok temu zamieściłem trochę przemyśleń związanych z ówczesnym stanem gry. Myślę, że przyszła pora napisać znowu kilka słów, bo sytuacja Age of Sigmar wygląda dziś nieco inaczej niż wtedy.



W ciągu ostatniego roku wydarzyło się sporo. Wyszło kilka frakcji, AoS doczekał się systemu punktowego, a GW zaczęło aktywnie wspierać kampanie i turnieje.

Poprzednim razem podzieliłem swoje przemyślenia na kilka podpunktów.

1. Zasady

Tu nie zmieniło się wiele. Tak jak rok temu uważałem zasady AoS za jeden z mocniejszych punktów tej gry, tak samo uważam dzisiaj. Miniony rok pokazał jak bardzo miałem rację. Ludzie zaczęli grać, tworzyć combosy, kombinować z rozpiskami. Moje przewidywania odnośnie tego, że AoS będzie trochę jak Magic the Gathering były trafne. Nie ma tygodnia, żeby ktoś nie wrzucił fajnego combosa na grupach dzięki temu, że możliwości kombinowania warscrolli są niemal nieskończone. Przy czym gra jest skonstruowana tak, że na każde nożyce znajdzie się kamień.

2. Brak punktów (punkty)

Rok temu byłem nieco sfrustrowany i zawiedziony faktem, że społeczność nie potrafi grać bez punktów. Reakcją GW na zaistniałą sytuację było... stworzenie punktów.
Ni z tego ni z owego wypuścili Generals Handbook, który zawierał punkty dla wszystkich możliwych warscrolli. Co ciekawe, system punktowy zrobili w przemyślany sposób konsultując go ze społecznością. Dzięki temu, że płacimy za cały warscroll w opcji minimum modeli oraz ze specjalistami i command groupem sprytnie uniknęliśmy problemu minmaksowania oddziałów. Rozwiązany jest też problem kosztów dla ekwipunku. Jakiś czas temu pisałem o balansie w bitewniakach. System punktowy w AoS rozwiązuje większość wymienionych tam przeze mnie zgrzytów. Szok i niedowierzanie? A może zamierzone działanie? Rok grania bez punktów to było wiadro zimnej wody na głowy zaciętych powergamerów. Czy coś zrozumieli? Trudno powiedzieć, ale nie trudno przyznać GW, że mieli niezłe jaja, żeby coś takiego zrobić.

3. Świat

W tym temacie niewiele się zmieniło. Co prawda wiemy już dzisiaj kapkę więcej o czasach Sigmara, ale świat ten nadal jest jak wydmuszka, która czeka na wypełnienie. Natomiast wydaje mi się, że problem ten przestał być problemem. Kto kocha Stary Świat, gra w Starym Świecie na zasadach AoS. Komu zaś nie przeszkadzają nowe realia - toczy wesoło kostki walcząc brodatymi bobasami wśród łąk i lasów Nugatorii :-)

4. Figurki

Ostatnie rozważania zakończyłem na średnio udanych Fyreslayerach. Po nich dostaliśmy mały rzut dużych stworów dla Stormcastów, który był dość słaby. Po nich przyszła kolej na Ironjawz, które moim zdaniem rwały włosy z... pleców. Chwilę później dostaliśmy remake Warhammera Questa z cudownym Tzeentchowym contentem. Zaraz potem wyszły genialne Sylvaneth. Niedługo później dostaliśmy w nasze łapki jeszcze więcej świetnego Tzeentcha, w tym Lord of Change. Póki co, same plusy, niestety niedługo wychodzą nowe Stormcasty. Mam wrażenie, że jeszcze słabsze niż poprzednie, ale niedługo być może zobaczymy Steamhead Duardinów. Mocno liczę na to, że będą super.

Mimo okazjonalnych słabych wypustów, generalnie ludki do AoS są świetne. Po cichu liczę na to, że Stormcaści w końcu dostaną coś fajnego.

Ostatnią wartą wspomnienia sprawą jest... cena figurek. Tak jak na początku płaciliśmy 180zł za boxa 20 ludków (bloodreavers), tak teraz ceny spadły do 120zł za boxa akolitów. Jak dla mnie bomba. Mogliby jeszcze obniżyć ceny modeli pojedynczych, bo te są jednak dalej przydrogawe (ale na szczęście zazwczaj nie trzeba wiecej jak 1-2 na armię).

5. Publikacje

Tutaj znowu mamy duży krok do przodu. Poziom publikacji znacznie się poprawił, a ceny znacząco zmalały. Za pierwsze książki płaciłem po 180zł, a ich zawartość była.... dyskusyjna. Obecne są dużo, dużo lepsze, a ich cena oscyluje pomiędzy 60-80zł. Da się? Da się! W dodatku army booki nie dezaktualizują się za często, a koszty punktowe ludków są aktualizowane w osobnej książce (niedługo wychodzi General's Handbook 2.0).

6. PR

To jest nowy podpunkt, ale jest to coś, co GW zrobiło w taki sposób, że opadła mi kopara. Najpierw storzyli profil na fejsie, który aktywnie wspierają. Pojawia się tam cała masa informacji, a pytania od społeczności zazwyczaj nie pozostają bez odpowiedzi. Nieco zreformowany został też kanał na Youtubie. Powstało Warhammer TV oraz live broadcasty na Twitchu. Jest to robione profesjonalnie i z jajem. Kawał porządnego contentu i gorąco polecam każdemu kto jeszcze nie miał okazji zobaczyć.
No i wielki powrót White Dwarfa. Stary format w postaci miesięcznika. Kupuję. Czytam. Jestem zadowolony. Są nowe zasady, tutoriale, artykuły, battle reporty. Wszystko co tygrysy lubią najbardziej.


Podsumowanie.

Jak widzicie w ciągu tego roku wydarzyło się wiele. Społeczność turniejowa za sprawą punktów zainteresowała się grą, a nawet starzy battlowcy zaczęli patrzeć na AoS bardziej przychylnym okiem. Dopracowane zasady, "żywy balans" w postaci aktualizacji punktów co rok, niski próg wejścia, konkurencyjne ceny figurek, oraz świetny kontakt ze społecznością. Moim zdaniem to jest przepis na sukces, czego gorąco życzę Games Workshopowi w jego obecnym kształcie.

19.04.2016

Czy wargaming może sobie pozwolić by być ekskluzywnym?

Pora na garść nowych przemyśleń od Maniexa odnośnie naszego hobby. Wiem, że ostatnio dużo tu gadania jest, ale pewne postawy niektórych bloggerów, które napawają mnie szczególną odrazą zmusiły mnie do sklecenia kilku słów o środowisku wargamingowym w trochę szerszym kontekście.



Czy figurki to ekskluzywne hobby? Już słyszę te okrzyki: Jasne, że tak! Popatrz na ceny figurek! 
I podręczników! A farbki i pędzelki?! Panie, to jest hobby dla bogaczy!

Oczywiście. Nasze hobby wymaga niemałych pieniędzy. Nie robimy tego co robimy dla pieniędzy, ale to co robimy wymaga pieniędzy i to nie małych. Ale powiedzmy sobie szczerze, każde hobby tego wymaga. Kolekcjonerzy znaczków? Żeglarze? Reenactment? Audiofilstwo? To wszystko wymaga pokaźnych inwestycji, które właściwie nigdy się nie zwracają. Oczywiście, można znaleźć hobby w którym pieniądze nie są istotne. Można na przykład rysować i tu nie wydamy kokosów - do czasu ;-) . Ale powiedzmy sobie szczerze - w wargamingu też można sobie poradzić bez wielkich inwestycji. Czy więc jest to hobby ekskluzywne? Zdecydowanie nie pod względem pieniędzy i nie na tle innych hobby.

Skoro nie jest to hobby ekskluzywne to czy może jest inkluzywne? Otóż moim zdaniem powinno być. A zapominamy o tym wszyscy nader często.

Wargaming umiera.

Czasy jego świetności dawno minęły. Nowe pokolenia nawet nie słyszały słowa Warhammer. Coraz trudniej o nowych graczy, a starzy gracze odchodzą (choć czasem potem wracają). 
Topniejemy, jest nas coraz mniej i gdyby nie fenomen kickstartera byłoby też coraz mniej firm produkujących figurki. Liczba sklepów stacjonarnych notorycznie spada i nie rekompensują tego sklepy internetowe, a przynajmniej nie w 100%.

Co robi w tej sytuacji wargamingowa społeczność? Ano właśnie. W społeczności króluje hejt i wszechobecny brak szacunku dla innych graczy.
W sytuacji, kiedy nasze hobby staje się coraz bardziej ekskluzywne my stajemy się coraz bardziej ekskluzywni wobec innych. A przecież postawa wykluczania ludzi ze środowiska, dzielenie środowiska, oraz hejty są całkowicie i bezsprzecznie autodestrukcyjne!

Pozwólcie, że przedstawię kilka przypadków, które z każdym dniem przyczyniają się do tego, aby nasze hobby było coraz bardziej ekskluzywne:

1. Nie możesz mieć swoich zabawek!

To jest grzech główny sklepów i organizatorów turniejów. O jeden proksy za dużo? Nie do końca udana (w opinii sędziego) konwersja? Oddział Blood Angels w armii Ultramarines? "Wypad z tego turnieju, nie ma tu dla Ciebie miejsca". Serio, to brzmi jak kiepski żart, ale takie rzeczy mają miejsce. Notorycznie. Ja wiem, że znacznie lepiej gra się ładnie pomalowanymi armiami. Ale należy sprawić, aby gracze chcieli to robić, a nie byli postawieni pod ścianą, bo kończy się to trzema plamami z aerografu w różnych kolorach. To nie tędy droga! Próg wejścia w wargaming jest w wielu przypadkach bardzo wysoki. Niestety starzy wyjadacze bardzo szybko o tym zapominają i nie ułatwiają nowym wejścia w elitarny świat bitewniaków.

Kolejny przykład. Nowy kupił sobie szczurogra i go pomalował (dość ładnie), a następnie wrzucił na forum. Pierwsza odpowiedź: wystaw go na ebayu albo postaw na półce, bo szczurogry są niegrywalne. Musisz kupić 20000 jednakowych slejwów i je pomalować - tylko tym można grać. Serio? 

2. Moje zabawki są fajniejsze niż Twoje.

Grasz w Age Of Sigmar? Chyba żartujesz, przecież to gra dla idiotów. LoTR? To bzdura dla dzieci, kto w to gra? Te zasady są do dupy. Infinity? Przecież to są mangowe brzydkie figurki. Malifaux? Tam nawet nie ma kości. A poza tym nienawidzę GW. Brawo. Mam lekkie pióro, więc pozwala mi to poobrzucać losowymi inwektywami grę, która mi się nie podoba. Tylko jeżeli masz odrobinę rozumu i godności ludzkiej złotousty bloggerze, pomyśl najpierw o tym, że w taką grę grają bardzo często konkretni ludzie bawiąc się przy tym wcale nieźle. Ciekawe czy lubisz obrzucać nieznane sobie osoby bluzgami w rzeczywistości w takim samym stopniu jak zza klawiatury swojego komputera?
W sieci pełno jest hejtu, szafowania wyrokami i opinii wygłaszanych arbitralnie niczym z ambony. To dzieli ludzi. Naprawdę jest nas tak dużo, że możemy sobie pozwolić na sztuczne podziały? W imię czego? Żeby jakiś nieudacznik życiowy, którego bije żona mógł się wyżyć na współgraczach, którzy przypadkiem turlają inną kostką? Takie postawy powinny być piętnowane, a tymczasem wesoło się ich poklepuje po plecach. "Ale im powiedział! He He He.". Brawo.

Albo z zupełnie innej mańki. Nie możecie grać w naszym sklepie w grę Gzygzyrygzy, bo nie sprzedajemy do niej figurek. Kij z tym, że grający mogą przecież kupić farbki, pędzelki, tereny albo i figurki z innego systemu do konwersji bo kuszą ich jak szatan. Nie mamy w ofercie gry Gzygzyrygzy, więc nie możecie tu w nią grać. Brawo.

3. Jesteś cienki jak siki pająka.

Nie ma nic gorszego na blogach, forach i grupach społecznościowych niż następująca sytuacja. Na grupie posucha, nikt nic nie wrzuca od miesięcy. Pojawia się nowy. Nowy kupił kilka farbek. Poświęcił kilkadziesiąt godzin. Zrobił zdjęcia. Nowy wrzuca swojego ludka. Jest brzydki, niedomalowany, ma masę niedoróbek. Pojawia się pięćdziesiąt komentarzy o tym, co jest źle i dlaczego da się to zrobić lepiej. Nowy wywala ludka w kąt i idzie pograć na Playstation. Brawo.

A wystarczyłaby prosta technika kanapki. Jasne, że młody potrzebuje wskazówek, ale kluczowe jest to w jakiej formie jest to podane. "Ch**nia, beznadzieja, za grubo farby, nadlewki dają po oczach, zły dobór kolorów". A czy nie lepiej powiedzieć "Świetna robota, fajnie jak na pierwszy raz, przy następnym ludku możesz spróbować dopracować to, to i to, ale super że coś wrzucasz". Prawda, że lepiej? Nie, przecież lepiej kogoś zmieszać z błotem aby odreagować stres w pracy.



Wargaming umiera. Nieprzerwanie z każdym kolejnym rokiem. Efekty widzimy za oknem, tylko nie bardzo umiemy odpowiednio na nie zareagować. Bardzo często reakcja pogłębia tylko problemy, które leżą u źródła. Dlatego uważam, że powinniśmy częściej podać sobie wzajemnie rękę. My wszyscy. Turniejowcy z klimaciarzami. Sigmarowcy z Warhammerowcami. Warhammerowcy z Czterdziestkowcami. I tak dalej. Naprawdę, dla każdego znajdzie się miejsce. Jest go dostatecznie dużo, a z każdym rokiem... coraz więcej. 

18.04.2016

Age Of Sigmar okiem Lastiego

Dziś po raz pierwszy chyba w historii Maniexite mam zaszczyt zaprezentować gościnny wpis, którego autorem jest Lasti z grupy Age Of Sigmar - Polska. Przedstawił on swoje przemyślenia na temat Age Of Sigmar, do których przeczytania gorąco zapraszam!



Inspiracją do napisania tego tekstu było podsumowanie systemu pióra Maniexa, które popełnił na swoim blogu (http://maniexite.blogspot.com/).

Warhammer : Age of Sigmar – najnowsze dziecko Games Workshop, w pancerzu ze złotego Sigmarytu jest już z nami 9 miesięcy. To szmat czasu, w trakcie którego Genialny Wydawca pompował większość tygodniowych premier w swój nowy system, częstokroć wręcz zalewając nas ilością nowych modeli, książek, terenów lub innych smaczków. Niektórym zrobiło się od tego niedobrze, inni zaś wylewali kolejne wiadro śliny (lub innych wydzielin) za okno. Ja pozostałem we względnej równowadze, pomimo zarzucanego mi często fanatyzmu w sprawach AoS (może dlatego, że obecnie każdy zwolennik AoS jest traktowany jak fanatyk a każdy przeciwnik jako hejter). Jednak nadal jestem trzeźwy w ocenie, gotowy do pochwały i należytej krytyki.


Nie przejdę dalej, bez wzmianki o tąpnięciu jakie przyniosła jego premiera. Największą komplikacją przy porodzie Age of Sigmar była gigantyczna schizma jaką wywołał w społeczeństwie graczy i ludzi związanych ze starym settingiem Warhammera Fantasy. Pchnięcie pięknego, choć dogorywającego i zastałego już od lat systemu o kilka tysięcy lat, poprzedzone totalnym kataklizmem, wieloma karygodnymi zaniedbaniami i dziurami w fabule, zwieńczone ostatecznym zwycięstwem Chaosu brutalnie podzieliło scenę pomiędzy zwolenników a przeciwników „nowej szkoły”. Jest to już jednak temat na całkiem osobny tekst, a przykładów owej schizmy możecie szukać pod KAŻDYM newsem związanym z AoS na większych, „branżowych” stronach, forach lub grupach.

Przejdźmy zatem do głównych kwestii, które chciałbym poruszyć przy wstępnej ocenie AoS:

1. Nowy świat

Drażliwy temat.

Śmierć Starego Świata była ciosem dla chyba wszystkich fanów i graczy Warhammera Fantasy Battle. Każdy kto kochał ten brudny, skorumpowany i zapluty świat, gdzie pójście do wychodka za karczmą mogło skutkować inwazją Chaosu albo śmiercią z ręki Skaveńskiego skrytobójcy zawył w bólu. 

Poprzedzająca AoS seria End Times, wymieszała w sobie czystą epickość znanego nam świata podniesioną do N-tej potęgi z wiadrem błota, w postaci wielu zaniedbań i zwyczajnej fuszerki ludzi odpowiadających za ten projekt. Po spektakularnej śmierci Starego Świata z rąk Chaosu i przeczytaniu ostatniej strony, ostatniej księgi End Times poczułem się dziwnie. Wtedy nikt nie był w stanie powiedzieć co będzie teraz, po tym jak Chaos wygrał, świat się rozpadł a piramidy Lizardmenów okazały się statkami kosmicznymi (choć mnie to wcale nie zaskoczyło) i poszybowały w osnowę.

Nadszedł czas Age of Sigmar, a wraz z nim nowy porządek i nowy świat pełen nieskończonej wojny. Stylistyka nowego systemu to swoiste połączenie klasycznego Herohammera z kosmiczną mitologią pełną bogów, istot i tajemnic, skrywanych za zasłoną mroku odległych galaktyk. Zapowiadało się bombowo, wręcz kosmicznie, jednak po wyjściu znowu poczułem się podobnie jak w przypadku całości End Times. 

Epickość znów wymieszała się z jakąś astralną niedoróbką, tworząc specyficzną mieszankę. Wirujące planety, kosmiczne wyspy obleczone sferami energii, stworzenia dryfujące w pustce czy inne elementy spokrewnione z sci-fi wymieszały się z… no właśnie, z czym? Z wymytym z całego milusiego brudu oraz wypatroszonym z mroku settingiem starego Warhammera, dodatkowo obdartego z wielu unikatowych elementów. W skrócie, pierwotne, podstawowe elementy Warhammera (ludzie, orki, chaos, bogowie itp.) zostały wrzucone do garnka i zalane kosmiczną, gorącą zupą o trochę innym przeznaczeniu. Jak ogórki kiszone popić mlekiem, może być w porządku, ale może też nastąpić gwałtowna supernowa.

Sam nie jestem pełnym zwolennikiem „nowego”, głównie przez żal za potraktowanie po macoszemu śmierci Starego Świata (o ile musiała ona wystąpić, choć moim zdaniem nie było to konieczne), któremu należał się godny pogrzeb. Można też pomyśleć, że Stary Świat odszedł w swoich najlepszych momentach, chcąc zapisać się w pamięci w kwiecie wieku. Tak czy owak, GW mogło zachować Stary Świat, obok którego funkcjonowało by Age of Sigmar. Tylko to wiązałoby się z koniecznością wypuszczania modeli do dwóch systemów jednocześnie, co jest zwyczajnie, na chwilę obecną nieopłacalne finansowo.

Najważniejszym faktem jest jednak to, że świat AoS dopiero co się narodził, a takiej gratki nie było w środowisku od czasu powstania WFB bądź 40k, czyli na oko ponad dwie dekady temu. Mamy tutaj świeży setting, fundament, szkielet na którym buduje się na naszych oczach nowy świat fantasy. Nie wiemy jeszcze czy będzie to sukces, ale piękne jest śledzić ten proces na bieżąco i to jest właśnie to, czego brakowało nam w poprzednim systemie i brakuje w 40k. Konsekwentnej kontynuacji fabuły, pchającej świat do przodu.

Póki co wszystko w zupie o nazwie Age of Sigmar się gotuje, nabiera kształtu i charakteru, tylko kiedy to danie będzie gotowe do spożycia? I czy będzie kiedykolwiek zjadliwe? Uważam, że jest dużo za wcześnie na ocenę świata, skoro znamy tylko jego marny procent. Pamiętajmy, że świat Age of Sigmar to świat nieograniczonych możliwości, i od GW zależy, czy ten projekt odniesie sukces czy porażkę. Czas pokaże!


2. Koncentrat z zasad

„4 strony skrajności” - Tak można z grubsza podsumować zasady do Age of Sigmar. Dla niektórych przekleństwo, dla innych ulga. Stosunek ilości zasad w porównaniu do WFB jest miażdżący na rzecz poprzednika, jednak niech nikogo nie zwiedzie skromność nowego systemu. Każdy kto wgryzł się w AoS dalej niż reklama na stronie GW wie, że zasad jest mnóstwo, a wraz z każdym warscrollem/kampanią/formacją ich pula rośnie (a o to nie trudno przy nowej polityce wydawniczej). W WFB ilość zasad była wręcz przytłaczająca, nawet dla regularnych graczy, a zagranie z kimś kto mniej „ogarniał” łączyło się z długimi chwilami wertowania podręcznika w tę i nazad, natomiast wprowadzenie kogoś całkiem nowego do systemu, wiązało się z wzięciem L4 i zarwaniem nocki nad pierwszą turą. Teraz, wprowadzenie kogoś do AoS to kwestia kilku godzin ze smartfonem w pogotowiu. Nadmienię tylko, że zasady w formie elektronicznej to jedna z lepszych rzeczy, które przyniósł nowy system. Darmowe zasady gry wraz z darmowymi zwojami jednostek dostępne są do pobrania wprost ze strony GW lub na specjalną aplikację na smartfona. Zabieg ten wynosi grę na całkiem nowy poziom wygody oraz oszczędności czasu i pieniędzy. Oczywiście istnieją specjalne formacje, które są płatne, jednak nikogo to nie powinno dziwić w dzisiejszych czasach.

Sporym minusem skrócenia zasad jest ich widoczne niedopracowanie. Tam gdzie u poprzednika np. na strzelanie poświęcono kilka stron, tutaj skomasowano to w kilka zdań. Taka kompresja musiała przynieść skutki uboczne, które niestety dosyć często wychodzą w trakcie grania. Krótkie zasady często tworzą niejasne sytuacje, które wg. nich samych, należy wyjaśnić z przeciwnikiem. Podczas grania towarzyskiego nie sprawia to problemu, jednak podczas gry turniejowej jest to duża uciążliwość.
Ponadto, niektóre zasady są zwyczajnie nieprzemyślane, a dobrym przykładem jest możliwość strzelania do walki. W przypadku elfich łuczników da się to jeszcze jakoś wytłumaczyć, w stylu Legolasa, jednak muszkieterzy prujący do walczących z nimi wręcz kawalerzystami Chaosu to lekka przesada. Te niedociągnięcia próbuje łatać samo środowisko, wypuszczając nakładki na zasady, często sensowne, usprawniające znacznie grę. W warunkach swojskich, ustalenie własnych „ograniczeń” to często konieczność. Jednak często tworzy to ciekawe rozwiązania, mocno urozmaicające rozrywkę.

Co do samej mechaniki, to zasady są bardziej podobne do Warhammera 40k niż starego WFB. Zrezygnowanie ze zwartych klocków piechoty na rzecz luźnych oddziałów jest chyba największą zmianą. Mozolne i precyzyjne manewrowanie oddziałami odeszło w przeszłość co wielu nie przypadło do gustu. Przez ten zabieg gra stała się niestety mniej taktyczna, ale nabrała niespotykanej dotąd dynamiki, której poprzednik nie posiadał wcale. Uważam, że można było znaleźć rozwiązanie bardziej po środku, zwiększenie dynamiki mniejszym kosztem, nie idąc ze skrajności w skrajność. Zwiększono również znacząco powiązania między jednostkami, co pozwala tworzyć ciekawe, uzupełniające się kombinacje. Dokładne opisy zasad nie mają tu sensu, ponieważ sami możecie przeczytać CAŁE owe zasady w jakieś 5 minut, zwłaszcza, że są dostępne w języku polskim.

Zasady Age of Sigmar można luźno porównać do gry w kamień-papier-nożyce, prostej w swojej konstrukcji. Tylko zamiast trzech opcji mamy ich multum, a wszystkie tworzą między sobą sieć ogromnych możliwości. Nie wspominając już o elastyczności tych zasad, co niektórzy odbierają jako wadę, ja natomiast jako zaletę. Są oczywiście pewne elementy, które wymagałyby powtórnego przemyślenia, jednak ogólnie zasady uważam za udane. W studenckim stopniowaniu 3.5


3. Okrągłe podstawy

Kolejna nowość i kolejny zgrzyt. Odrzucenie klocków piechoty na rzecz bardziej rozproszonej formacji wiązało się również ze zmianą podstawek na bardziej pasujące do tej koncepcji. Wszystko łączy się z zasadami gry, w których podstawka nie ma już znaczenia a zasięgi liczy się od modelu. Jednocześnie ta zmiana dała pole do popisu modelarzom, którzy obecnie mogą puścić wodze fantazji przy tworzeniu podstawek, niejednokrotnie większych niż „norma” przewidywała.
Rozumiem też ludzi, którzy z pianą na ustach dowiedzieli się o konieczności wymiany podstawek w setkach swoich modeli, jednak każda rewolucja niesie ofiary.
Osobiście nie odczułem zbytnio tej zmiany, ponieważ siedząc od lat w 40k, przywykłem już do okrągłych podstawek i ten zabieg również przypadł mi do gustu.

4. Usunięcie kosztów punktowych

Beczka miodu z łyżką dziegciu. Usunięcie kosztów punktowych było kolejnym ciosem w turniejową cześć graczy, jednak dla „casuali” przyniosła długo oczekiwaną ulgę. Brak kosztu punktowego sprawił nagle, że modele przestało dzielić się na plewne, za drogie, przegięte czy bezużyteczne. Punkty jako takie tworzyły wyłącznie iluzję balansu, gruchotaną regularnie wyjściem nowej Księgi Armii z przegiętą jednostką/kombinacją. Każdy z nas pamięta powrót Demonów Chaosu i Wampirów do świata WFB i ile żółci zostało wtedy wylane (w postaci Balancing Patchy i innych ograniczeń). Usunięcie wartości punktowych było swoistym wrzuceniem graczy na głęboką wodę, niestety część z nich umarła jeszcze przed kąpielą, „dla zasady”. Brak punktów otworzył urodzajny wachlarz możliwości ale także nałożył na graczy pewien rodzaj odpowiedzialności za obustronną zabawę, której wcześniej nie było.
Dawniej (dajmy na to 6-7 edycja) ustawiałeś się na bitwę na 2250 ptk i nie interesowało Cię zupełnie nic w kwestii armii przeciwnika. Jeśli miał w miarę plewną armię (jakieś Ogry w 6 ed albo insze popychadło) to jechałeś go jak psa, bez wyrzutów sumienia bo „punkty się zgadzały”. Pomimo tego, że Twój BSB Nurgla na palaquinie w obstawie 16-stu Plaugebearersów  sam zjadał całe regimenty i armie dzięki manii większości autora podręcznika do demonów. Lub wampiry w ciągu dwóch tur magii podwajały ilość Twoich modeli na stole. Ale wszystko było przecież w porządku bo były punkty, był balans.

Teraz gra wymaga o wiele więcej pierwiastka towarzyskości, na którego niektórzy reagują alergią, a w skrajnych przypadkach wymiotami lub nawet zgonem. Konieczność dogadania się z przeciwnikiem na chociaż szkielet przyszłej bitwy to już chyba żelazna podstawa w grach Age of Sigmar. Tutaj nie ma death-starów łomotu, niezabijanych klocków czy bohaterów biorących na klatę połowę armii przeciwnika. Można oczywiście wystawić oddział śmierci, jednak wtedy musimy być przygotowani, że przeciwnik wytoczy podobną armatę lub zwyczajnie odmówi nam gry, bez żalu. Zniknęła wymówka : „przecież gramy na takie same punkty”. Więc w Age of Sigmar doszedł jeszcze jeden pierwiastek – komunikacja między graczami jeszcze przed  bitwą. I to jest dla mnie duży plus.


Zniesienie punktów stworzyło też próżnię w świecie graczy turniejowych, którzy nie byli w stanie zagrać bez punktu odniesienia jak tworzyć zbalansowane pojedynki, lub chociaż zarysu jak do tego podejść. Jak wiadomo, przyroda nie znosi próżni, więc  jak grzyby po deszczu zaczęły wyrastać kolejne rozwiązania, mające na celu stworzenie podwalin pod system punktowy. Ogranie owych systemów wyłoniło kilka obiecujących, jednak nadal są to systemy nieoficjalne, choć przez plotki czasami przewija się wizja takowego systemu od GW. Brak alternatywy dla braku punktów ze strony GW uważam za błąd, ponieważ jedna z dwóch głównych grup graczy, gracze turniejowi zostali na przysłowiowym lodzie. Firma mogła postarać się o dołączenie nawet podstawowych zasad współzawodnictwa, co na pewno zmniejszyłoby niesmak wejściem tego systemu.

5. Modele

W kwestii modeli, Age of Sigmar nadal miesza epickość z groteską. Wszystko jest też kwestią gustu, bo to co niektórym się podoba, inni mogą wzgardzić. Często obok okrzyków zachwytu. słychać mlaśnięcia obrzydzenia. Technologicznie modele są oczywiście na niespotykanym dotąd poziomie wykonania, do czego powoli przyzwyczajała nas seria End Times, obfitująca wręcz w przepiękne rzeźby (Nagash, Stormfiends). Dbałość o detale zasługuję na pochwałę, jednak nie jestem już taki optymistyczny jeśli chodzi o projekt i samą rzeźbę części z nich.

Z kipieli, jako pierwsi wyłonili się Stormcast Eternals (SE) wraz z Khorne Bloodbound (KB), walcząc razem w zestawie premierowym (starterze). SE to całkiem nowa jakość w świecie Warhammera. Nieśmiertelni wojownicy Sigmara, spadający na pola bitew w formie energetycznych komet, gotowi do spuszczania łomotu wszystkiemu co zagraża istnieniu światów. Część społeczności przyjęła nową frakcję z entuzjazmem, część z niezadowoleniem, wytykając im małą różnorodność i zbyt heroiczne pochodzenie. Pojawiły się również (bardzo celne) porównania do Space Marines z Warhammera 40k. Moim zdaniem właśnie taka była idea, która stała za stworzeniem tej frakcji. W świecie WFB brakowało punktu centralnego osi dobra, wokół której toczyły by się główne wydarzenia w konflikcie. Istniało Imperium, Elfy, Krasnoludy czy Lizardmeni, jednak żadna z tych frakcji nie była wiodąca, jak to miało się po drugiej stronie. W Chaosie sprawa była dużo prostsza, ponieważ centrum osi zła stanowili Wojownicy Chaosu, rozpoznawalni i wyraziści w swojej symbolice. SE zostali więc odpowiednikiem Wojowników Chaosu po stronie sojuszu Sigmara, zapełniając lukę lidera. Khorne Bloodbound to natomiast napompowana i ociekająca mięśniami armia Boga Krwi, siejąca zniszczenie i śmierć w większości światów AoS. Są też pierwszymi, których napotykają armie Sigmara po otwarciu bram domeny niebios. Pomimo, że ta armia jest lekko odmienna od wydania Chaosu sprzed End Times, bliżej jej jednak do tamtej stylistyki, niż Stormcastom, odstającym koncepcyjne od Starego Świata w każdym calu.

Pomimo sporego czasu od premiery, obecnie posiadamy tylko trzy całkiem nowe armie : Stormcast Eternals, Khorne Bloodbound oraz Fyreslayers. Część modeli została jedynie przepakowana w nowe pudełka z okrągłymi podstawkami. Cały czas czekamy na jakieś prawdziwe nowości, zwłaszcza we frakcji Death i Destruction, które powiększą paletę modeli i pogłębią fabularnie świat. Patrząc na obecną stylistykę Age of Sigmar, można spodziewać się fajerwerków, lub też dużego zawodu, gdyż GW eksperymentuje ze swoim systemem co sami możemy zobaczyć. Mam nadzieję, że kolejne modele będą prezentowały lepszą rzeźbę i projekt niż ostatnio wydany Gwiezdny Smok do armii Stormcast Eternals.

6. Złe nawyki

Age of Sigmar odziedziczył pewien zły nawyk po Warhammerze 40k. Wśród wydawnictw zaczynają pojawiać się książki do dosłownie kilku jednostek. Najnowszym przykładem jest księga armii pod frakcji Stormcast Eternals, Extremis Chamber. Dwa pudełka modeli skutkowały wypuszczeniem nowej książki, w normalnej cenie księgi armii. Te zasady spokojnie mogły być wypuszczone w darmowej formie, ponieważ iż objętość jest dyskusyjna, formacje pozostałyby zapewne płatne.



Podsumowanie

Te 9 miesięcy po premierze można by luźno uznać za swoistą ciążę, po której dziecko powinno być w pełni ukształtowane. Pomimo upływu tego czasu, twór nadal jest lekko bezkształtną masą, dopiero się formującą.
Dla niektórych odpychające, dla niektórych śliczne – stale szuka swojego miejsca w świecie bitewniaków. Teraz wszystko zależy od GW i w ich interesie leży, czy zaprowadzą ten system w świetlaną przyszłość lub zaprzepaszczą niespotykaną w ostatnich latach szansę.

Pomimo ogólno-panującej nienawiści do AoS, system nadal ma u mnie zielone światło, bo jak wiemy, nie od razu Rzy… tzn. Warhammera zbudowano. Zauważmy, że świat Warhammera Fantasy Battle tworzony był w latach 1983-2015. Ciężko wymagać od nowego dziecka GW, że od razu będzie wybitne jak sędziwy poprzednik. AoS dopiero raczkuje, pełza co chwile się potykając, ale dzięki jego świeżości, GW zaczęło w końcu coś robić ze swoim podejściem do klientów, gorzej lub lepiej (zasady za darmo, rewelacyjne zestawy startowe) ale w końcu COŚ robią, oprócz podwyżki cen oczywiście. Warhammer : Age of Sigmar zasługuje na szansę, pomimo wielu wad. Ostateczny osąd będzie można wydać po poznaniu szerszej perspektywy całego, nowego świata.

Lasti

8.04.2016

Age Of Sigmar - luźne przemyślenia z perspektywy czasu

Od premiery AoS minie w lipcu rok, czyli upłynęło 9 miesięcy od momentu kiedy dostałem w swoje łapki nowy starterek Fantasy od GW. Pora na chwilę refleksji i weryfikację pewnych spraw.



Jak wiadomo czytelnikom tego bloga, po zamordowaniu WFB i wypuszczeniu Age Of Sigmar nie znalazłem się w grupie ludzi, którzy podnieśli lament i znienawidzili GW do końca. Ba, można powiedzieć, że podszedłem do nowej gry z pewnym optymizmem!

Pora na ustosunkowanie się do AoSa z perspektywy czasu.

1. Zasady.

W AoS udało mi się zagrać kilka bitew, które tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że zasady gry są dopracowane, spójne i przemyślane, oraz świetnie się sprawdzają w praktyce. Mnogość dodatkowych zasad wynikających ze scenariuszy, świata, oraz specjalne zdolności jednostek sprawiają, że gra nie jest trywialna i trzeba pamiętać o wielu modyfikatorach i zasadach. Przy czym krzywa wejścia jest bardzo łagodna, bo na początek dostajemy 2 strony ruli i jeśli nie wybierzemy skomplikowanych Warscrolli to gra w takiej formie jest do ogarnięcia nawet przez 6 latka. Jak dla mnie bezapelacyjnie GW zrobiło pod tym względem dobrą robotę.

Dodatkowy aspekt zasad to ich niesamowita klimatyczność. Ludki w WFB ostatnimi czasy różniły się głównie tym, że ktoś miał +1 do Siły albo jakiś Hatred. Koniec. W AoS każdy jeden Warscroll ma co najmniej kilka zasad specjalnych, które w dodatku nie są wyssane z palca tylko nawiązują bezpośrednio do fluffu modeli! Jak dla mnie bajka i powrót do czasów Oldhammera czyli 2-3 edycji! Jest też jakoś tak bardziej klimatycznie i trochę erpegowo.

2. Brak punktów.

Brak punktów przyjąłem z bardzo dużą dozą optymizmu. Nie lubię punktów. Nigdy nie lubiłem i uważam że bardzo często dobra gra jest niegrywalna właśnie ze względu na system punktowy. Osobiście uważam, że w luźniej grze do piwa punkty nie są potrzebne, o ile gracze podejdą do gry z odpowiednim (angielskim?) dystansem i pewną dozą "dojrzałości". Problem w tym, że większość graczy nie potrafi sobie poradzić bez tychże punktów i błądzą jak pijane dzieci we mgle. Niestety GW wykopując punkty nie zaproponowało żadnej sensownej protezy w to miejsce. A mogli na przykład zbalansować Warscrolle względem siebie, dać ustaloną liczbę modeli na scroll itp. Na przykład w obecnej 40k drogą ewolucji niemalże wyeliminowano punkty! Możliwości było dużo, jednak GW zdecydowało się na debilne balansowanie liczbą modeli (sic!). W związku z tym powstała cała masa niezależnych systemów punktowych, która znowu doprowadziła do tego, że pewne modele i oddziały są niegrywalne. Ehhhh.

3. Świat.

Szkoda słów. Stary Świat był najmocniejszą stroną Warhamca. Kropka. GW ustawiło sobie bardzo wysoko poprzeczkę zmuszając się do stworzenia następcy i.... poległo na całej linii. Nowy świat nie ma do zaproponowania zupełnie nic. Jest wydmuszką. Z jednej strony daje to duże pole manewru twórcom, z drugiej... jeszcze nikt sensownie nie wypełnił tej wydmuszki a minął już prawie rok!

Tak jak Stary Świat był amalgamatem kultury wysokiej i średniej sięgającej o kilkaset lat do tyłu (sic!), tak Świat Sigmara jest mieszanką współczesnej popkultury i tanich cliche. Intelektualnie wszystkie nawiązania AoS są do ogarnięcia przez 6 latka.

4. Figurki.

Względem End Timesów - duży krok wstecz, choć technologicznie nadal bajka.

Weźmy pod lupę taką frakcję jak Stormcast Eternals czyli Burzuceni Wieczyści. Figurki w starterze były fajne, choć ich stylistyka nie do wszystkich przemawiała. Nic tu nowego, bo podobnie ludzie reagowali na Ogry, Lizardmenów czy Tau.
No ale na litość boską, jak można wydać 20 pudełek takich samych ludzików różniących się głównie bronią i detalami na pancerzach? To już Space Marines mają więcej różnorodności. Zdaję sobie sprawę z tego, że w zamierzeniu miała być to frakcja, którą łatwo malować i łatwo grać. Jednakże prawie każdy model wygląda tam tak samo. Jest to bardzo monotonne i stanowi antytezę plastikowych zestawów GW, z którymi mieliśmy do czynienia od 5 do 8 edycji!

Dalej mieliśmy release Khornowy czyli Bloodblood Bloodblooders, Bloodbloody BlooderBloods, oraz Bloodblood bloodbloodbloods. Wiecie co mam na myśli? No właśnie. Choć tu przynajmniej ludki różniły się nieco bardziej od siebie.
Jak zobaczyłem Stormcast Eternal Prime - cały mój entuzjazm względem Sigmarines opadł. W tym momencie uświadomiłem sobie, że nad designem nowych ludków musi czuwać jakiś typ rodem z Hasbro.
Archaon i Varanguardzi byli super, co zapowiadało zmianę kierunku na jakiś lepszy, niestety smok stormcastowy i jazda na drakotach pogrzebały to wszystko. Na wydanie black orków pod koniec kwietnia czekam z mieszaniną strachu, ciekawości i gasnącej nadziei. No tak, zapomniałem o krasnoludach, ale to już nie są krasnoludy, choć Koyoth podpowiedział mi co zrobić, żeby wyszli na ludzi :-) Tym niemniej też straszą straszną powtarzalnością. Każda z nowych armii to jeden wielki atak klonów, co jest smutne jak się popatrzy na koloryt i różnorodność panujące w starych army bookach do Orków i Goblinów albo do Imperium.

5. Publikacje.

Publikacje do AoS to kpina względem kupującego. Polityka wydawnicza polegająca na wydaniu masy jednostek, potem army booka, a zaraz potem dwóch nowych jednostek i uzupełniającego army booka to jakiś kiepski żart. Oni chyba testują jak bardzo można przegiąć. Cóż - nie można! Kolejna sprawa to zawartość książek. Bardzo często 20-30% książki to Warscrolle. Te same co w internecie i w apce. Bardzo często też te same, które były w poprzedniej książce.. wydanej 2 tygodnie wcześniej.

Najmocniejszy punkt każdej książki to scenariusze. Są klimatyczne, przemyślane i co ciekawe bardzo różnorodne! O wiele bardziej niż te, z którymi mieliśmy do czynienia w WFB. Każda bitwa dzięki nim potrafi być inna. Koniec z dwiema liniami wojsk, które od drugiej tury nawalają się pośrodku pola bitwy. Pod tym względem jest super i nie byłoby się czego przyczepić gdyby nie...

...ilustracje. Są syntetyczne, powtarzalne i brak im duszy. Mimo tego, że sporo z nich jest tworzone przez autorów, którzy współpracowali z GW wcześniej. Znowu moim zdaniem winę ponosi kierownik artystyczny z Hasbro.

6. Podsumowanie.

Podsumowanie będzie krótkie. Dziś z perspektywy czasu patrzę na AoS z dużo mniejszym optymizmem niż w momencie kiedy wyszedł. GW zmarnowało pewną szansę. Niestety, trzeba mieć świadomość tego, że AoS było pewną próbą ratowania Fantasy. Jeśli ona nie wypali, będziemy mieć już tylko WH40K. Co ciekawe, z moich obserwacji wynika, że w Polsce AoS cieszy się znikomą popularnością, co trochę kontrastuje z zachodem, gdzie sporo ludzi kupuje i maluje nowe modele oraz faktycznie gra. Chyba jednak jesteśmy "powergamerskim" narodem :-)

1.04.2016

Coś się kończy, coś się zaczyna...

Ten moment musiał nadejść. Ostatnie 2 miesiące szły mi już coraz trudniej, a dzisiaj mija dokładnie 1,5 roku od momentu kiedy zacząłem publikować codziennie posty na Maniexite.

Przyznam, że moją główną motywacją było pomalowanie mojej kolekcji figurek. Gdybym wyłącznie malował stare wzory przez ten czas, to może udałoby mi się to zrobić. Niestety oprócz malowania starych cały czas kupowałem nowe w związku z czym jestem niemal w tym samym miejscu co 1,5 roku temu, a wysiłek jaki włożyłem w to, aby codziennie mieć materiał na posta był niemały.

Niestety kiedyś musiało nastąpić zmęczenie materiału i wypalenie. Jednym słowem przez to całe malowanie zupełnie straciłem ochotę na grę jak i na kontynuację mojej hobbystycznej działalności. Może kiedyś powrócę do hobby, jednak na ten moment wszystkie figurki oraz akcesoria lądują w dwóch kartonach i znoszę je uroczyście do piwnicy.


Jednakże, aby wypełnić czymś próżnię jaka niewątpliwie zostanie po figurkach postanowiłem kontynuować blogowanie w nieco innej formie. Po pierwsze QC zaprosił mnie jakiś czas temu do współtworzenia bloga o graniu w planszówki. Jako, że lubię zagrać od czasu do czasu - pewnie będą się tam pojawiać moje przemyślenia odnośnie gier oraz recenzje nowych. Już teraz chętni mogą zapoznać się z moim wpisem na temat Wiedźmina - gry planszowej.

Po drugie zostanę szafiarką :-) No może nie do końca ja, ale moja żona chce założyć szafiarskiego bloga i będę pomagał jej w technikaliach, tak więc tym z was, którym nieobce są takie hasła jak Zalando, H&M czy Zara - zapraszam na mojego nowego bloga, który pojawi się już wkrótce (prawdopodobnie w maju).

A tymczasem serdecznie dziękuję wszystkim odwiedzającym i komentującym. Bez was ten blog nie mógłby istnieć aż do dzisiaj. Do zobaczenia gdzieś w blogosferze!

25.01.2015

O standardach

Każdy z nas, hobbystów od czasu do czasu musi się zaopatrzyć w to i owo. Ja najbardziej lubię zakupy w swoim lokalnym sklepie. Dlaczego?

- jest do kogo gębę otworzyć,
- można się dowiedzieć czegoś nowego,
- jeżeli jest się stałym klientem, to można zasłużyć na rabat, który sprawia, że wszelkie internetowe okazje przestają być aż tak atrakcyjne
- a przy okazji wspiera się nasz rodzimy lokalny biznes.

No, ale to tyle jeśli chodzi o darmową reklamę dla Planszóweczki ;-) Wszystkiego w jednym miejscu kupić nie można i tu z pomocą przychodzą zakupy internetowe. W internetach kupuję nie od dziś (ani nawet nie od wczoraj), ale ostatnio miałem trzy dość ciekawe przypadki zakupowe, którymi postanowiłem się podzielić z szerszym gronem. Reprezentują one trzy odrębne kanały dystrybucji, oraz dwie zupełnie różne mentalności.


Przypadek I - Allegro z Polski.


  1. Pojawił się koleżka sprzedający sporo fajnych oldskulowych ludków, choć w cenach mocno odstających od polskiego allegro, a w wielu przypadkach nawet droższych od ebaya. No ale cóż, takie prawo sprzedawcy. Tak czy inaczej reklamował się, że posiada w swoich zbiorach sporo innych modeli. Zachęcony postanowiłem napisać i zapytać o jeden konkretny model.
  2. Dostałem odpowiedź twierdzącą! Tak, mam dokładnie tego, którego opisałeś!
  3. Super! Zadowolony odpisałem, że w takim razie czekam na propozycję cenową (pal licho, że u niego było drogo, byłem w stanie zapłacić za wymarzonego ludka :-) )
  4. Ku mojemu szczeremu zdziwieniu dostałem maila o następującej treści. "W sumie to nie chcę go sprzedawać, fajny jest, ale jak mi dasz dobrą propozycję cenową, to może się zastanowię".



Przypadek II - Ebay z Anglii.


  1. Pojawił się na licytacji ludek, na którym mi bardzo zależało, więc postanowiłem zalicytować. Niestety w opcjach wysyłki nie było Polski.
  2. Napisałem do sprzedawcy maila z pytaniem, czy zgodziłby się wysłać do nadwiślańskiego kraju.
  3. Momentalnie otrzymałem odpowiedź, że nie ma problemu.
  4. Dodanie wysyłki do Polski wymagało ingerencji ze strony sprzedawcy w ustawienia na ebayu (a on średnio chyba to ogarniał) ale w końcu udało się to zrobić.
  5. Zalicytowałem i tuż przed końcem.... zostałem najzwyczajniej w świecie przelicytowany. Życie jest brutalne (a koledzy z zachodu bogatsi ;-) ).
  6. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu 5 minut później dostałem maila od sprzedawcy, że ma jeszcze jednego takiego ludka i że bardzo chętnie mi go sprzeda po cenie wywoławczej.
  7. Wystawił mi prywatną aukcję, ale czegoś w niej nie ogarnął i nie mogłem zalicytować. Wspólnie męczyliśmy się chyba ponad godzinę, aż doszliśmy co było nie tak.
  8. Wystawił mi prywatną aukcję (poprawną), pozwolił zalicytować, po czym zakończył przed czasem. Po tygodniu ludek był u mnie. Elegancko zapakowany. Tak, to był ten sam model, który opisałem w przypadku I.


Przypadek III - sklep stacjonarno/internetowy z Polski (nie z Wrocławia).


  1. Upatrzyłem sobie pewien podręcznik do gry i tak się złożyło że był w ofercie sklepu Z. Jednakże zamiast dostępności przy opisie produktu widniał tekst "zapytaj o produkt".
  2. No więc zapytałem i po chwili otrzymałem odpowiedź - mamy go na stanie. Jest w naszym sklepie na ulicy X.
  3. Odpisałem, że jestem z innego miasta i nie po drodze mi dziś na ulicę X ;-) Zapytałem czy jest możliwość zamówienia go przez internet.
  4. Oczywiście, że tak, proszę śmiało składać zamówienie.
  5. NIEZWŁOCZNIE wypełniłem formularz zamówienia, zatwierdziłem je mailowo, po czym puściłem przelew. Rozpocząłem niecierpliwe wyczekiwanie zamówionej przez siebie książki.
  6. Jako, że po 5 dniach stan zamówienia nadal widniał jako "oczekujący" napisałem maila z pytaniem, czy towar został do mnie wysłany.
  7. Otrzymałem odpowiedź następującej treści - na towar trzeba czekać ponad miesiąc, bo przecież idzie z zagranicy. Krew się we mnie zagotowała w tym momencie. 
  8. Odpisałem, że przecież przed zamówieniem upewniłem się, że towar jest na stanie. Żeby uniknąć czekania na sprowadzenie od producenta.
  9. Przyszła odpowiedź o treści: "Bo wtedy był, ale w międzyczasie się sprzedał".
  10. Krew się we mnie zagotowała ponownie, a że miałem zły dzień napisałem w bardzo kulturalny sposób jak bardzo szlag mnie trafia na takie lekceważenie klienta internetowego.
  11. Po godzinie zaktualizowano status na wysłane!! Podręcznik otrzymałem dnia następnego!!!