Od zrecenzowania ipadowej adaptacji gry Warhammer Quest powstrzymywało mnie tylko jedno - brak iPada. Ale co w tej sytuacji powinien zrobić prawdziwy i oddany fan najlepszej planszówki ever, który od zawsze gardził produktami z jabłkiem w logo? Rzecz jasna zaopatrzyć się w iPada :-)
Tym bardziej ostrożny byłem podchodząc do jego komputerowej implementacji. Chłopaki z Rodeo Games dostali w swoje łapska kawał poważnego materiału, lepiej dla nich żeby tego nie schrzanili ;-)
Po około 22 godzinach spędzonych na graniu stwierdzam jedno. To jest Warhammer Quest! Wszystko się zgadza. Oczywiście wprowadzono pewne usprawnienia/zmiany w stosunku do oryginału, ale summa summarum wyszło to grze na dobre!
Ale od początku. Zaczynamy z bandą klasycznych awanturników zagłębiając się w czeluści naszego pierwszego lochu! Postaci są dość archetypiczne dla erpegów fantasy (szczególnie dndowych). W skład naszej zgraji bohaterów wchodzą Barbarian (w nowej wersji Chaos Marauder), Elf (Waywatcher), Dwarf (Ironbreaker) oraz Wizard (Grey Wizard). Nowe nazwy postaci znacznie lepiej od oryginału wpasowują się we fluff Warhammerowy.
Ekwipunek początkowy z grubsza się zgadza. Brakuje liny (i dobrze, bo przydawała się w dosłownie jednym zdarzeniu w oryginale) i latarni. Teraz każda postać może eksplorować nowe lochy.
Brak też inicjatywy i kolejności aktywacji postaci, co pozwala bardziej kombinować taktycznie, a przy okazji służy Dwarfowi, który w oryginale rzadko kiedy miał okazję coś ubić z racji swej powolności
:-)
Czarodziej pierwszego poziomu nie ma też power stora. Dostaje go dopiero przy pierwszym levelowaniu.
Inne są też czary, a trochę szkoda. Pit of Despair czy taki Freeze były nie do pobicia. Całe szczęście, że jest czym leczyć ekipę.
Jeśli chodzi o menażerię to występuje chyba wszystko co było w podstawce. Prócz minotaurów :-( I skaveńskich klanratów, których dostajemy razem z dodatkiem - kampanią Reiklandzką.
A jeśli o dodatkach mowa. Replayability gry bardzo dużo zawdzięcza faktowi, że co jakiś czas wychodzą dodatki dodające nowe stworki i lokacje (trzeba za nie zapłacić, ale koszty nie są jakieś duże). Do tej pory ukazały się Savage orki, Skaveny i Undeady.
Pomiędzy lochami odwiedzamy rzecz jasna miejscowości i tutaj duży plus dla twórców. Po pierwsze zredukowali liczbę zdarzeń w trakcie podróży a także w samych osadach. W oryginale często gracze musieli uciekać w popłochu z miasta, aby mieć chwilę wytchnienia w lochach wypełnionych potworami. Element co prawda nie przewidziany chyba przez twórców Questa, ale dobrze oddający ducha Starego Świata :-)
Po drugie podróżując z miasta do miasta oprócz losowych questów mamy do dyspozycji przygody bardziej fabularne. Niektóre z nich dość ciekawe i inspirujące (mój ulubiony to otwierający quest ze skaveńskiej kampanii w Reiklandzie).
Póki co w podstawce mamy dostępne questy w Stirlandzie. Dokupić można Averland (dochodzą nowe stwory z menażerii Orków i Gobasów) oraz Reikland (tak-tak! gińcie podłe ludziny!).
Jeśli chodzi o wygląd gry to nie ma się do czego przyczepić. Oryginalne plansze dostały mały lifting i teraz prezentują się naprawdę zacnie. Teren jest 2D (jak w oryginale!), ludki zaś w 3D. Do tego mamy miejscami punktowe źródła światła które dodają całości klimatu. Z technicznego punktu widzenia przyczepię się tylko do animacji ruchu postaci, gdyż niektóre z nich przebierają nóżkami w innym tempie niż ich faktyczny ruch. Poza tym rzuca się w oczy brak motion capture, ale nie można mieć wszystkiego ;-)
Jeśli chodzi o stabilność apki, to jest w miarę ok, choć czasem potrafi się wypietruszyć do home screenu. Całe szczęście auto-savy są bardzo częste, więc nie jest to aż tak irytujące jak mogłoby by być.
Podsumowując, mój wewnętrzny nerd jest zaspokojony i zadowolony. Warhammerowi Questowi daję ostatecznie 9.5, co absolutnie nie jest oceną obiektywną, ale ja się nigdy nie bawię w obiektywizm, bo weń po prostu nie wierzę ;-)
Się rozpisałeś się :P Po recenzji stwierdzam że trzeba produkt kupić i zagrać :P
OdpowiedzUsuń